2016-12-26

Groźny urok wysokiej frekwencji wyborczej

1. Im wyższa będzie frekwencja wyborcza, tym wyraźniej kultura polityczna zbioru głosujących będzie odpowiadać przeciętnemu poziomowi świadomości społecznej ogółu obywateli. Czy kultura polityczna nagle tak powiększonego zbioru głosujących sprzyjałaby dzisiaj rozwojowi bardziej, niż kultura polityczna obecnie mniejszego zbioru głosujących, czy mniej? Chyba mniej. Ale czy takie wybory z 90%-ową frekwencją byłyby bardziej demokratyczne od wyborów obecnie 50%-owych? Istnieje opinia, że im wyższa frekwencja, tym więcej demokracji. Może się jednak okazać, że na tym bardzo wysokim poziomie frekwencji, jeśli zostanie kiedyś osiągnięty,  wysoce zaciąży też  balast związany z przeciętnym stanem świadomości przyszłego ogółu obywateli. Dlaczego balast? Ponieważ o wyniku wyborów może przesądzić duża (bardzo duża) grupa ludzi niezadowolonych i słusznie pragnących poprawy swego położenia, lecz  dających władzę populistycznym demagogom, którzy dla zdobycia władzy i jej utrzymania gotowi są na wszystko.

2. Wysoką frekwencję można uzyskać najłatwiej przez demagogiczną mobilizację mas i sprowadzenie wyborów do manifestacyjnego głosowania plebiscytarnego. Taka „najłatwiejsza” droga może prowadzić do totalitaryzmu, który powstaje m.in. dzięki wysokiej mobilizacji i poparciu mas! Takiego kolektywizmu nie chcemy. Wolność – tak, ale indywidualna w demokratycznym państwie praworządnym. Wtedy wolni są wszyscy.

3. A jednak chciałbym wyższej frekwencji, nie tylko w Polsce. Co robić zatem, aby silnie podwyższona frekwencja nie stała się synonimem katastrofy ustrojowej, czy choćby narastającej bariery rozwojowej w ustroju demokratycznym? Może trzeba starać się, żeby najważniejszą przyczyną wzrostu frekwencji wyborczej była dużo lepiej niż obecnie rozwijana oświata i o wiele głębsze współdziałanie w UE, nie zaś przede wszystkim postawa negatywistyczna, choćby i wytłumaczalna położeniem wielkiej części elektoratu. Wtedy to „więcej demokracji” będzie oznaczało kulturę polityczną obywateli rozwiniętego, demokratycznego państwa praworządnego, każdego takiego państwa, w którym i sprawiedliwość społeczna będzie obniżać liczebną siłę postaw (głosów) negatywistycznych.

4. Powyższe rozumowanie musi jednak uwzględnić ponadto czynnik czasu. Polska przemieszczająca się z peryferii do centrum światosystemu to proces dopiero niespełna trzydzieści lat temu przyspieszony, a jest przecież procesem wielopokoleniowym. Mowa tu o długim trwaniu. Takie procesy nie przebiegają też liniowo, a sam cel także nie jest trwale statyczny. Wystarczy popatrzeć na brytyjskie rule of law, które zaczyna się w roku 1215.

5. Frekwencja to tylko jedno z kryteriów demokracji i operowanie tym wymaga złożonej kontekstualizacji. Może więc dążenie do wydatnego i szybkiego zwiększenia frekwencji, rozpatrywanej w oderwaniu od  innych czynników rozwoju w państwie demokratycznym, potencjalnie zagraża demokracji? Może frekwencja w ogóle jest kryterium trzeciorzędnym i wystarczy, żeby wybory spełniały wymogi minimalistycznej ordynacji? A może trzeba przeformułować normy ordynacji wyborczych tak, żeby kryterium ilościowe lepiej powiązać z demokratycznymi zasadami ważniejszymi? Którymi? I jak?

Korzystając z tej witryny wyrażasz zgodę na używanie plików cookies, które usprawniają jej działanie.

© Ryszard Stemplowski